W niedzielny wieczór serca wielu kibiców skradł pełen zwrotów akcji i otwartej gry mecz pomiędzy Walią i Fidżi. Pod względem rugbowej rozgrywki, twardej walki w obronie i taktycznej finezji, zdecydowanie wygrało jednak starcie RPA ze Szkocją. Nie padło tu wiele punktów, ale była to prawdziwa bitwa, w której większą klasę pokazali aktualni mistrzowie świata.
Zanim rozpoczęła się walka na boisku, swoją batalię musieli stoczyć kibice. Po tym, jak dzień wcześniej ze względu na słabą przepustowość, wielu kibiców spóźniło się na start meczu Anglia - Argentyna (jakże istotny start z czerwoną kartką), w niedzielę wszyscy postanowili dotrzeć na stadion wcześniej. Co więcej ktoś nie pomyślał o dodatkowych pociągach metra i tym samym kibice podróżowali w wesołym ścisku. Przedmeczowe uwagi kapitana Szkotów, że młyn Springboks niezbyt ładnie pachnie tutaj znalazły swoje zastosowanie również do jego rodaków, Francuzów i wszystkich innych nacji. Po 20 minutach podróży wszyscy byli mokrzy od potu, tworząc „specyficzny mikroklimat”.
Pod bramami tym razem nie było problemów z wejściem. Organizatorzy zapewnili więcej ochroniarzy kontrolujacych widzów przy bramkach, dzięki czemu każdy z ponad 63 tysięcy kibiców zdążył wejść na czas. I chyba każdy z nich był zadowolony z widowiska, które miał okazję obserwować na Stade Velodrome.
Podczas Pucharu Świata wiele mówiło się o hymnach, które brzmiały nieco inaczej niż powinny ze względu na wykonanie. Tym razem „Flowers of Scotland” wybrzmiały pięknie, podobnie, jak hymn RPA. Zapytany potem o swoje odczucia Sia Kolisi odpowiedział: - Wszystko było w porządku, choć szczerze mówiąc niewiele słyszałem. Śpiewaliśmy bardzo głośno, a mamy okropne głosy… z hymnu czerpiemy energię do gry - podkreślił.
Co ciekawe kibice z RPA głośno odśpiewali tylko końcówkę hymnu. Jak wytłumaczył mi poznany na trybunie prasowej dziennikarz z Rumunii, który na co dzień mieszka i pracuje w Eswatini (dawny Suaziland), wynika to z faktu, że hymn zawiera w sobie kilka głównych języków, które używane są w RPA. Większość osób umie (lub chce) wyśpiewać tylko te ostatnie - po angielsku.
To co działo się potem na boisku było prawdziwym starciem dwóch armii, które równie fenomenalnie broniły i równie dobrze rozgrywały piłkę w ofensywie, choć w zupełnie innym stylu. To co było największym sukcesem RPA i być może kluczem do zwycięstwa było zamknięcie Szkocji na jej części boiska w pierwszej połowie oraz bardzo szybkie wyjście linii defensywnej, które nie pozwalało Finnowi Russelowi rozprowadzać gry szeroko. - Od początku wiedzieliśmy, że na tym meczu możemy się poślizgnąć. Szkocja to piąta drużyna globu. Widzieliśmy na co było ją stać w meczach przed Pucharem Świata. Potrafią grać szybko w ataku, innowacyjnie i wykreować coś z niczego. My odcięliśmy ich dziś od większości opcji, ale to były naprawdę trudne zawody - mówił na konferencji prasowej trener Jacques Nienaber.
I rzeczywiście Szkocja zagrała naprawdę dobrze. Potrafiła zmusić rywali do błędu w młynie dyktowanym, wytrwać batalię pod kątem fizycznym, zatrzymywać większość czasu niezwykle mobilnych graczy młyna rywali i kilka razy błysnąć w kontrataku. To wszystko jednak nie wystarczyło z prostego powodu. Mistrzowie świata pokazali, że są drużyną kompletną, która obok bliskich perfekcji stałych fragmentów gry, niezwykle silnego młyna, który na boisku jest po prostu wszędzie, a także obrony pracującej jak dobrze naoliwiony mechanizm zniszczenia, potrafi rownież zaskoczyć przeciwnika w ofensywie. Po niezwykle zaciętej pierwszej połowie, zakończonej wynikiem 6:3 dla Springboks, drugą odsłonę obrońcy tytułu zaczęli z ogromnym animuszem. - Wcześniej nie graliśmy z właściwą intensywnością, która przyszła na początku drugiej połowy - relacjonował potem Sia Kolisi.
Tak było w rzeczywistości. Kiedy rozgrywający swój 50 mecz w barwach narodowych Faf de Klerk przyspieszył grę, w powietrzu zapachniało przyłożeniem. Zdobył je Pieter-Steph du Toit. Chwilę później wprost fenomenalnym cross-kickiem popisał się Manie Libbok, a drugie przyłożenie zdobył Kurt-Lee Arendse. Do podwyższenia podszedł de Klerk i trafił z trudnej pozycji. Tymczasem Libbok nie trafił wcześniej dwóch karnych i podwyższania. Mimo to został uznany najlepszym zawodnikiem meczu.
Wywołało to ciekawą dyskusję podczas konferencji prasowej. Jeden z dziennikarzy zapytał trenera o słabą skuteczność kopacza, odpowiedź była krótka:
-Nic nie szkodzi, bo zapracował na tytuł zawodnika meczu.
-A gdyby nim nie został? - dopytywał reporter.
-Ale został.
W rozmowę włączył się Sia Kolisi, pokazując prawdziwą klasę: - Jesteśmy jedną drużyną i razem walczymy. Nigdy nie jest tak, że będziesz najlepszy we wszystkim co robisz na boisku danego dnia. Czasem zawiedzie Cię noga, czasem wykonasz zły wrzut. Drużyna jest po to, żeby wymieniać się w zadaniach. Jeśli Mannie nie ma ułożonej danego dnia nogi, to może kopać Faf lub Cheslin. Wspieramy się i zastępujemy kiedy trzeba. Dlatego nie czujemy stresu kiedy coś się nie udaje, bo razem możemy to odmienić. Każdy z nas walczy do upadłego, bo kiedy nie będzie już mieć siły, to już czeka by go zmienić kolega z ławki, który prawdopodobnie jest jeszcze lepszy i da z siebie jeszcze więcej - powiedział kapitan i został nagrodzony brawami.
Zgodnie z rugbowym etosem odpowiedział też na pytanie o to jak znosi presję, którą tworzy ogólne przekonanie, że jest jedną z najważniejszych osób w RPA (nie sportowców, osób). - Nigdy tak o sobie nie myślę. Chcę być autorytetem dla moich dzieci i rodzeństwa. Nic poza tym. W naszej drużynie nie ma ego. Zespół jest zawsze ponad każdego z nas. Dlatego jestem wdzięczny trenerom i kolegom, którzy w przeszłości sprowadzali mnie na ziemię, kiedy za bardzo „rosłem”.
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę na boisko, bo „waleczne serca” nie ustały w próbach sforsowania obrony RPA. Ostatecznie musieli pogodzić się z porażką, ale mieli też swoje okazje. Choćby po kopie 50-22 kiedy szybko rozpoczęli aut, ale sędzia cofnął grę i nie pozwolił na takie rozwiązanie. W ich rozegraniach nie brakowało fantazji i dynamiki, jednak wciąż brakuje czegoś lub kogoś, kto w decydującej fazie zrobi różnicę. Być może szybciej rozgrywający piłkę łącznik młyna zdołałby choć raz zaskoczyć obrońców RPA zanim zajmą pozycje…?
-Jesteśmy bardzo rozczarowani - przyznał trener Gregor Townsend - Czuliśmy, że jesteśmy gotowi na to wyzwanie. Uważam, że fizycznie mu podołaliśmy. Myślę, że dobrze było również w obronie. To czego zabrakło to dokładności w ataku. Jak przy zwodzie Darcy’ego w pierwszej połowie. Zrobił to świetnie, pewnie nie wiedział, że ma obrońcę na plecach, ale po takiej akcji trzeba kontynuować grę i wykorzystać okazję. My tego nie zrobiliśmy.
Nie zabrakło też pytania o żółtą lub nawet czerwoną kartkę, którą na początku meczu mógł zobaczyć Jessie Kriel. Townsend nie gryzł się w język. - Myślę, że to mogła być czerwona kartka. Czy to by coś zmieniło? Wczoraj Argentynie to nie pomogło, ale na pewno przydałoby się więcej konsekwencji w decyzjach sędziów na tym turnieju oraz w wyborze sytuacji, które analizują przez TMO.
Czy to może być koniec marzeń Szkocji o wyjściu z grupy? Mają teraz dwa tygodnie, żeby przygotować się do pozostałych trzech meczów, w tym tego najważniejszego z Irlandią. - Spędzimy trochę czasu z rodzinami, odpoczniemy od rugby. A potem wrócimy i będziemy walczyć, bo jako grupa wiemy, że wciąż mamy coś do udowodnienia. To co wypracowaliśmy nie uleciało, to nadal jest i choć teraz gramy pod dużą presją, wciąż mamy otwartą drogę do ćwierćfinału - powiedział na koniec kapitan Szkotów Jamie Ritchie.
My też odpoczniemy teraz kilka dni od rugby. Przynajmniej do czwartku. Do oglądania kolejnych meczów warto zainstalować aplikację „Ref Talk”. Dzięki niej możemy mieć cały czas nasłuch na sędziego i usłyszeć choćby takie rozmowy, jak w drugiej połowie sobotniego meczu. Gdy do Angusa Gardenara w drugiej połowie podszedł Mbongeni Mbonambi ten szybko go skarcił:
-Nie jesteś sędzią. Nic do mnie nie mów.
Potem postanowił upomnieć kapitana, by pilnował swoich kolegów, więc zapytał:
-Kto jest Waszym kapitanem? (Kolisi zszedł już z boiska)
-Ja - odpowiedział Mbonambi
-Najmocniej przepraszam. Bardzo przepraszam. Przepraszam! - powtórzył trzykrotnie skruszony sędzia, również pokazując w ten sposób, że jest gentlemanem i potrafi przyznać się do błędu.
Niech ten Puchar Świata trwa nam w tym duchu. Prawdziwym duchu rugby.
Kajetan Cyganik