Top 14 - Francja
-Po finale Ekstraligi na stronie „Ryżową szczotką” napisano, że finał naszej Ekstraligi mógł się podobać – no bo przecież wszystkie finały są brzydkie. W ten weekend mieliśmy okazję obejrzeć finał Top 14 pomiędzy Tuluzą i La Rochelle na wypełnionym po brzegi Stade de France. To też był mecz walki. Też było sporo karnych. Ale jednocześnie na pierwszy młyn trzeba było czekać ponad 20 minut, a i ładnych akcji nie brakowało. -Na początku mieliśmy pojedynek kopaczy – drużyny każdego karnego w zasięgu kopu na bramkę zamieniały na próbę zdobycia trzech punktów, nawet parę metrów od linii bramkowej. Przy czym karne nie zawsze były skuteczne – w pierwszej połowie Antoine Hastoy trafił tylko dwie próby z czterech (pudłując z nienajtrudniejszych pozycji), a Thomas Ramos wykorzystał dwie z trzech (spudłował tylko raz z własnej połowy). Pierwsze przyłożenie padło przy stanie 6:3 dla Tuluzy – znakomicie skrzydłem pomknął Santiago Chocobares i zrobiło się 13:3. Ale tuż przed przerwą roszelczycy doprowadzili do remisu – zaczęło się od świetnej walki w powietrzu Dillyna Leydsa z Ramosem, a w kolejnych minutach jego drużyna posuwała się do przodu i wreszcie przyłożenie zdobył Tawera Kerr-Barlow (wcześniej błysnął świetnym 50:22). Było 13:13.
-Druga połowa zaczęła się tak jak pierwsza skończyła – presja roszelczyków skończyła się fantastycznym przebojem młynarza Pierre’a Bourgarita i przyłożeniem Uiniego Atonia. Potem jednak Ramos kolejnymi karnymi wyprowadził swoją drużynę na dwupunktowe prowadzenie. W międzyczasie Hastoy chybił drop goala, ale potem także trafił dwa karne (drugi raz po błędach Romaina Ntamacka i Ramosa) i było 26:22 dla La Rochelle. Kilka minut przed końcem Tuluza miała karnego na połowie rywali, ale tym razem nie wybrała kopu na bramkę, ale w aut – i Ntamack przestrzelił narożnik boiska. Ale na dwie minuty przed końcem odpokutował swoje winy – sam fantastycznie przeszedł obronę roszelczyków i zdobył po 60-metrowym rajdzie przyłożenie, po którym było 29:26. To było chyba jedyne wejście tuluzańczyków w pole 22 m rywali w tej połowie. Roszelczycy nie zdołali wygrać wznowienia i Ntamack wykopem skończył mecz.
-Ronan O’Gara po meczu powiedział po meczu, że przegrała drużyna lepsza – i faktycznie chyba tak było. Niesamowite widowisko, w którym było wszystko: ogromne emocje, sporo błędów, piękne akcje, a na koniec rozdarte serca roszelczyków (i pewnie całej Francji z wyjątkiem Tuluzy – nawet w spektaklu teatralnym, który oglądnąłem w piątek, stwierdzono, że gdy gra Tuluza, to cała Francja kibicuje rywalom). La Rochelle było tak blisko pierwszego tytułu mistrzowskiego w historii i straciło go w ostatnim momencie. A Tuluza zdobyła go po raz dwudziesty drugi.
Super Rugby Pacific
-W finale Super Rugby Pacific zobaczymy starcie wewnątrz-nowozelandzkie. W piątek Crusaders (którzy jeszcze nigdy w historii nie przegrali meczu play-off Super Rugby na własnym boisku) rozgromili rywala z Wyspy Północnej, Blues. W mroźny wieczór bezlitośnie wykorzystywali błędy rywali i już po 10 minutach prowadzili 15:0 (m.in. przyłożenie zdobył wyjeżdżający wkrótce z Nowej Zelandii Leicester Fainga’anuku), a do przerwy – 32:3. Po przerwie i drugim przyłożeniu Fainga’anuku było już 37 punktów różnicy i dopiero wtedy aucklandczycy zdobyli pierwsze przyłożenie. Drugie dorzucili w ostatniej akcji meczu, a Crusaders ostatecznie wygrali aż 52:15. 22 punkty z kopów zdobył dla zwycięzców inny żegnający się powoli z nimi zawodnik, Richie Mo’unga.
-W sobotę poznaliśmy finałowych przeciwników drużyny z Christchurch – Chiefs mierzyli się z jedyną australijską ekipą w półfinale, Brumbies, i wygrali mecz 19:6. Tylko jedno przyłożenie, niski wynik, ale emocji nie brakło. Po pierwszej połowie 6:3 prowadzili Nowozelandczycy po dwóch karnych Damiana McKenziego – bliscy byli przyłożenia, przez kilka minut szturmowali linie punktową gości, jednak bez efektu. Po 20 minutach gry w drugiej połowie zrobiło się 9:6. W 72. minucie McKenzie dorzucił kolejne trzy oczka i Chiefs mieli 6 punktów przewagi, a goście pewnie żałowali kilku szans na punkty z kopów, których nie wykorzystali. Pod koniec meczu znakomity tego dnia McKenzie przełamał linię obrony Brumbies i Brodie Retallick (kończący przecież karierę w swoim kraju – odchodzi do Japonii) zdobył przyłożenie, które przypieczętowało wygraną gospodarzy. Nie będzie pierwszej od 2014 (no, pomijając oczywiście Super Rugby AU) australijskiej drużyny w finale Super Rugby.
Currie Cup - Południowa Afryka
-W Currie Cup rozegrano półfinały. Zwycięzcy fazy zasadniczej, Cheetahs, pewnie awansowali do meczu finałowego dzięki zwycięstwu 39:10 nad Bulls. Goście mogli żałować dwóch przyłożeń nieuznanych po TMO. Najlepszym graczem meczu został uznany Ruan Pienaar (który ośmiokrotnie trafił między słupy zdobywając 22 punktów). W drugim półfinale niespodzianka: Sharks, mimo lepszej pozycji wyjściowej, ulegli ubiegłorocznym finalistom, Pumas, 20:26. Goście znakomicie zaczęli mecz, ale Sharks odrobili straty i na początku drugiej połowy wyszli na prowadzenie. Jednak na 25 minut przed końcem Pumas ponownie je przechwycili i nie oddali już do końca (pomógł im fakt, że ostatni kwadrans Sharks grali w osłabieniu).
Major Rugby League - USA, Kanada
-W Major League Rugby rozegrano ostatnią kolejkę rundy zasadniczej. Stawki wielkiej już nie było – większość rozstrzygnięć zapadła wcześniej. W półfinale konferencji wschodniej spotkają się New York Ironworkers i Old Glory DC (lepiej z tej pary sezon skończyli waszyngtończycy, którzy pokonali ekipę z Atlanty, natomiast Ironworkers przegrali z Utah Warriors). Na zwycięzcę czekają New England Free Jacks (który wyraźnie wygrali z Houston SaberCats). Na zachodzie o wejście do finału konferencji powalczą Seattle Seawolves i Houston Sabercats. W finale już jest San Diego Legion (w ten weekend mieliśmy przedsmak play-off w meczu Legionu z Seawolves, wygranym przez Kalifornijczyków 40:19). Najciekawiej było chyba w meczu ekip z ogona konferencji wschodniej – Dallas Jackals przegrali z Chicago Hounds 28:29, ale o spotkaniu było głośno nie do końca z właściwych powodów. Na początku drugiej połowy doszło do bójki, która skutkowała aż pięcioma czerwonymi kartkami (dwie dla Teksańczyków, zresztą jedną zdaje się nie dla tego zawodnika co trzeba, i trzy dla graczy z Chicago). Jeśli doliczyć do tego cztery żółte kartki dla Hounds, to obraz jest wyjątkowy: od 47. minuty Dallas miało liczebną przewagę 13:12, potem przez 10 minut 13:11, a w ostatnich minutach meczu, po dwóch żółtych kartkach dla ekipy z Illinois, było na boisku 13:10. W drugiej połowie Jackals zdobyli dwa karne przyłożenia, ale ostatni okres trzyosobowej przewagi to Chicago zaakcentowało punktami z karnego i dzięki temu mecz jednak wygrało.
Grzegorz Bednarczyk
Więcej informacji o rugby w kraju i na świecie przeczytasz na moim blogu „W szponach rugby” [kliknij]