Jarosław Prasał został nowym prezesem Polskiego Związku Rugby. Przed nim bardzo intensywny okres, naznaczony spotkaniami reprezentacji kobiet, walczącej o igrzyska, a także kadry „XV”, która będzie rywalizować o to, by pozostać na poziomie Championship. Nowy prezes PZR deklaruje jednak, że jest gotowy na te wyzwania, choć zdaje sobie sprawę, że Zarząd czeka ogrom pracy.
Fakt, że współpracował pan z poprzednim Zarządem sprawia, że czeka nas kontynuacja pracy czy szykują się coś zupełnie nowego?
Każda zmiana niesie za sobą coś nowego. I tak będzie również teraz, ponieważ każdy jest nieco inny, każdy inaczej widzi pewne niuanse. Natomiast byłem w Zarządzie przez ostatnie cztery lata i współtworzyłem też to, co się działo, dlatego wiele elementów będzie kontynuowanych - w szczególności jeśli chodzi o drogę rozwoju sportowego. Mam też nadzieję, że uda się poprawić rzeczy, które nam nie wyszły, bo nie ma co kryć, że i takie się zdarzały. Tak w życiu bywa – nie myli się tylko ten, który nic nie robi. Najważniejsze, by wyciągnąć wnioski i wprowadzić poprawki, bo tylko to pozwoli nam zrobić kolejny krok do przodu.
Planuje pan coś, co ma być wyróżnikiem nowego zarządu? Wprowadzi pan teraz jakieś nowinki?
Słowo „teraz” byłoby nadużyciem, bo to procesy, które będą trwać. Wyobrażam sobie, że praca tego Zarządu będzie kontynuacją tego, co zrobiliśmy wcześniej, oczywiście po pewnych zmianach. Takim wielkim marzeniem na te najbliższe cztery lata jest Super Cup. Chciałbym, abyśmy po zakończeniu kadencji mogli sobie powiedzieć: Tak zrobiliśmy to i jesteśmy z tego dumni! Natomiast nie mogę powiedzieć, że to mój „wyróżnik”, bo rozmawialiśmy o tym już z Rugby Europe, a także wewnątrz związku, więc to będzie bardziej finalizacja wieloletnich starań.
W nadchodzącym roku, szczególnie w pierwszym półroczu, polskie rugby czeka sporo wyzwań. Nowy Zarząd będzie musiał od razu wskoczyć na głęboką wodę. Jesteście na to gotowi?
Do skakania na głęboką wodę już trochę przywykliśmy. Gdy zatrudnialiśmy trzy lata temu Chrisa Hitta na stanowisko trenera reprezentacji Polski seniorów, założyliśmy sobie, że w roku 2024 chcemy awansować do Championship. Taki był nasz cel. Awansowaliśmy po ledwie pół roku pracy Chrisa. Jak rozmawialiśmy na początku poprzedniej kadencji z trenerem Januszem Urbanowiczem, chcieliśmy grać w europejskiej elicie, a dziewczyny wygrały Mistrzostwo Europy, drugie miejsce na Igrzyskach Europejskich i cały czas walczą o World Series. Te wyzwania już przed nami były. Teraz czas na kolejne kroki i osiągnięcia. Organizacyjnie największym wyzwaniem będzie challenger w Krakowie, natomiast sportowo zdecydowanie największym będą kwalifikacje do Igrzysk Olimpijskich w Monako. Pierwsze pół roku to ogromna ilość pracy.
Czy w związku z tym kadra kobiet może liczyć na szczególne traktowanie, również pod względem finansów? Awans na igrzyska byłby historycznym sukcesem.
Jeśli chodzi o trenera Urbanowicza i grupę zawodniczek, które są pod jego opieką w reprezentacji Polski, to dostają wszystko, czego potrzebują, co zresztą sam szkoleniowiec zawsze podkreślał. Natomiast na pewno te pierwsze pół roku, a także, daj Boże, wygranie kwalifikacji olimpijskich i występ w Paryżu, będzie wejściem na poziom wyżej. Również pod względem finansowym. Tak to w sporcie jest. Liczymy na wsparcie Ministerstwa Sportu i Turystyki, bo możliwość pokazania się Polski na Igrzyskach Olimpijskich ze sportem drużynowym, w którym nigdy w imprezie tej rangi nie graliśmy, jest ogromną szansą. To w końcu jedna z najbardziej popularnych drużynowych dyscyplin na świecie.
Nie ma co ukrywać, że bardzo ważna dla PZR jest również drużyna prowadzona przez Chrisa Hitta, czyli nasza kadra „XV”. Czy w przypadku ewentualnego niepowodzenia w Championship szykują się jakieś zmiany?
Nie chciałbym przed startem rozgrywek mówić o zmianach trenera. Dostaliśmy się do Championship bardzo szybko. To spowodowało, że nie byliśmy idealnie do tego przygotowani i ten pierwszy rok pokazał, że zabrakło drobnych szczegółów, które dałyby nam bezpieczeństwo. Będziemy walczyć o pozostanie na tym poziomie, o minimum szóste miejsce. Natomiast najważniejsze w ocenie pracy sztabu trenerskiego jest progres, jaki polska reprezentacja dokonała. To, co dzieje się wokół tej drużyny. I to będzie stanowiło ocenę pracy trenerów, a nie czysty, jednostkowy wynik. Bo przecież, gdyby na meczu z Belgią obowiązywała analiza wideo, to spotkanie mogło by potoczyć się zupełnie inaczej. To oczywiście sport, czasami tak to się układa, dlatego nie mam zamiaru mówić teraz o zmianach. Najważniejsze dla nas jest, by zobaczyć dobrze grającą drużynę.
Ten progres, który jest, pana zadowala?
Absolutnie tak. Podejście sztabu, ich profesjonalizm, jest dla mnie motywacją i jednym z elementów, dla którego zdecydowałem się kandydować. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia i chciałoby się jeszcze więcej, lepiej, no i szybciej. Natomiast to, co też mówiłem podczas wyborów, z uwagi na to, że tak szybko osiągnęliśmy sukces u seniorów, nieco „zgubiliśmy” drużyny młodzieżowe. I to na pewno będzie moje oczekiwanie i kierunek, aby zespoły U18 i U20 współpracowały z pierwszą reprezentacją i budowały drużynę na lata do przodu.
Środowisko rugby w Polsce jest podzielone. Jak zamierza przekonać pan oponentów do swoje kandydatury?
Gdybym nie był do tego przekonany, to nie zdecydowałbym się startować na to stanowisko. Odpowiedziałem na to pytanie już jednemu z największych oponentów poprzedniego zarządu Robertowi Małolepszemu, który zadał mi dokładnie to samo pytanie. I odpowiedziałem w krótki, prosty sposób. Rozmową, po prostu rozmową. Zacznijmy ze sobą rozmawiać, słuchać się nawzajem i próbować zrozumieć. Nie zawsze będziemy się ze sobą zgadzać, możemy mieć różne wizje, ale to nie jest tak, że czy to po jednej, czy po drugiej stronie, są nierozsądni ludzie. Każdy ma swoje argumenty i doświadczenia, na podstawie których buduje swoje opinie. Ja w taki sposób, oponenci w inny. I jeśli będziemy potrafili ze sobą rozmawiać, to będzie najważniejsze. To jest moja recepta.
Biuro Prasowe PZR