Bartosz Ryś: Rugby generuje duże emocje, a to świetnie sprzedaje się w telewizji
Czy rugby to sport, który budzi zainteresowanie wielkich, światowych marek? Co ma w sobie takiego, że przyciąga tysiące kibiców na stadiony? Jak sprawić, żeby i w Polsce kibice zainteresowali się rugby? O tym wszystkim opowiada członek zarządu Polskiego Związku Rugby i prezes klubu Rugby Wrocław Bartosz Ryś.
Rugby to sport budzący zainteresowanie dużych marek?
Sam fakt, że USA były zainteresowane zagospodarowanie niszy na swoim rynku i stworzeniem Major League Rugby, a następnie położenie nacisku na stworzenie reprezentacji „siódemkowej”, opierającej się na lekkoatletach pokazuje, że w tej dyscyplinie musi być duży potencjał. Oni nie inwestują w coś, co nie będzie im się opłacało. Oczywiście możemy mówić o opłacalności w kontekście medalu igrzysk olimpijskich, to zawsze się świetnie sprzedaje, ale też trzeba zauważyć, że w skali globalnej to sport cieszący się dużym zainteresowaniem. Puchar Świata to jedna z największych sportowych imprez. To dyscyplina generująca duże emocje, a to świetnie sprzedaje się w telewizji.
Co takiego ma w sobie ta dyscyplina?
Na rugby trzeba popatrzeć szerzej. To nie jest tylko widowisko sportowe, w którym mężczyźni zbudowani głównie z testosteronu rywalizują na boisku, co wzbudza duże emocje, bo to jest też np. w MMA. Trzeba pamiętać o specyficznej atmosferze tej dyscypliny. Może rugby nie ma na to wyłączności, ale występuje tutaj unikatowa dostępność zawodnika dla kibica. Po meczu kończy się rywalizacja i gracze nie są oddzieleni bramkami, wychodzą do fanów, na trybuny, gdzie często są też ich rodziny. Poza tym, mimo pozornej trudności w zrozumieniu zasad, rugby jest sportem czytelnym. Jeśli ktoś się zaangażuje i poświęci pół godziny, to się w tym odnajdzie. Ja akurat Puchar Świata oglądałem w czeskiej telewizji i oni w znakomity sposób przybliżali, we wszystkich przerwach, zasady rugby, inscenizowane przez tamtejszych zawodników, którzy tłumaczyli, co się dzieje. I to przyczynia się do popularności tej dyscypliny, co pokazuje, że da się ten niszowy dla niektórych sport zaszczepić w nowych krajach.
Jak przenieść globalne zainteresowanie tym sportem do Polski?
Najważniejsze, żeby uświadomić sobie, by przy organizacji meczów, jeśli chcemy przyciągnąć kibiców, rugby nie może być jedynym elementem całego wydarzenia. Trzeba wyjść z założenia, że w czasach ogromnej konkurencji, czy to ze strony świata wirtualnego czy zajęć weekendowych, związanych chociażby z domowymi zakupami, aby kibic przyszedł na mecz, musimy zaoferować mu całą otoczkę wokół meczu, która sprawi, że przyjdzie z nim cała rodzina. Nawet jeśli przyprowadzi swoje dzieci, a żona czy mąż będą mieli dla siebie wolną sobotę. I gwarantuję, że będą szczęśliwi, że mają w domu kibica rugby. Czymś, co odstrasza fanów od przychodzenia na mecze piłki nożnej jest atmosfera stadionowa, potencjalne zagrożenie dla dzieci, które przychodzą na trybunę rodzinną, ale nie uchronią się przez to od wyzwisk czy przekleństw. W rugby ten element jest kulturowo wykluczony, na trybunach wszyscy mają czuć się bezpiecznie i komfortowo. O to muszą zadbać kluby, ale również i o wyjście naprzeciwko kibica. Żeby przyszedł nie tylko na mecz rugby, ale na event organizowany w jego okolicy. Na piknik rodzinny, food trucki itp., co sprawi, że ludzie przyjdą na stadion, skuszeni atmosferą. I zobaczą mecz rugby, który ma być wisienką na torcie, ale nie celem samym w sobie. Przyjdą, dostaną odpowiedni merchandising, koszulki, gadżety, coś co pomoże im identyfikować się z lokalną drużyną, zainteresują się dyscypliną. Kluby muszą też wcześniej zrobić krok, by nawiązać tę relację. W Polsce mamy duży kłopot z wejściem w to bardzo hermetyczne środowisko. Jeśli spojrzymy na przekrój drużyn, to trochę kisimy się we własnym sosie. Bardzo mało jest świeżej krwi. Często to kluby wielopokoleniowe, w których grał dziadek, ojciec, a teraz gra wnuk. To oczywiście świetnie, że pielęgnujemy takie tradycje, natomiast istotne jest to, by przyciągać też nowych ludzi, a to wymaga dodatkowej atencji. Z perspektywy społeczeństwa mamy do czynienia z pokoleniem Z, które wchodzi na rynek pracy. To pokolenie, które wymaga szczególnej uwagi, potrzebuje docenienia i zauważenia. Dlatego, jeśli chcemy pozyskać młodych kibiców, musimy ich zauważyć. Powinniśmy dotrzeć do nich poprzez bezpośrednie zainteresowanie nimi. Nie wystarczy zrobić event na Faceebooku czy rozwiesić plakaty. Wielkim potencjałem u nas są szkoły, gdzie trenuje się rugby tag. Jeśli gra w to 25-30 osób, to nie mówimy tylko o nich, ale też o rodzicach, co już daje 70-90 osób. Do każdego człowieka, który już poznał rugby, musimy adresować nasz przekaz w taki sposób, żeby został ambasadorem tej dyscypliny. I zachęcił innych do przyjścia na mecz. Musimy iść w tę stronę. I w ten sposób możemy zainteresować szerszą publiczność. Mój punkt widzenia jest może bardziej korporacyjny, komercyjny, natomiast myślę, że to klucz, by przełamać hermetyczność środowiska i takie konwencjonalne, tradycyjne podejście do reklamy i marketingu. Musimy wyjść spoza naszej strefy komfortu.
W Polsce rugby ma łatkę sportu dla chuliganów. Da się z tym walczyć?
Uważam, że ta łatka została przełamana przez to, że rugby jest pokazywane w kanałach otwartych, pojawia się na dużych eventach. Świetną robotę robią również komentatorzy, mimo że są często krytykowani przez środowisko, ale to chyba specyfika, narodowa, a może naszej grupy? Uważam, że Robert Grzędowski, Mariusz Liedel, Rafał Wandzioch, czy Andrzej Kopyt, mimo że czasem się mylą, to wykonują świetną pracę, bo potrafią przyciągnąć ludzi i pokazać, że to nie jest sport brutalny. Film Sylwestra Latkowskiego „To my rugbyści” sprawił, że o rugby zaczęło się mówić w Polsce, ale zaczęło się mówić w złym kontekście. Mimo, że jak podejrzewam, reżyser miał z założenia chęć pokazania tego, że choć to ludzie z różnych środowisk, to sport ich wyciągnął czy starał się wyciągnąć. Przez to dyscyplina została zaszufladkowana, ale z tym zaszufladkowaniem da się walczyć. Możemy je wykluczyć, pracując organicznie, począwszy od najmłodszych zawodników, ich rodziców i nauczycieli. W Polskim Związku Rugby, dzięki pracy chociażby Kajetana Cyganika, odpowiadającego za biuro prasowe i projekt „Polskiej Szarży”, też nad tym pracujemy. Prowadzimy też np. szkolenia medialne dla zawodników, żeby wiedzieli w jaki sposób wypowiadać się podczas wywiadu, jak pracować z mediami. Bo musimy zauważyć, że w Polsce to sport amatorski czy półamatorski i odbiegamy od przygotowania profesjonalnego sportowca, ale nie takiego strice sportowego, ale psychologicznego i medialnego. Mówi się często, że wywiad z piłkarzem często jest przewidywalny czy wręcz nudny, jednak wynika to z tego, że on wie, co może powiedzieć, że czego nie. Wywiady z rugbystami często są ciekawe, natomiast chodzi też o to, żeby były one na tyle przemyślane, żeby nie zniechęcały potencjalnych kibiców.
Do jakiego poziomu możemy dojść? Hiszpanii, gdzie kadra zaczęła odnosić sukcesy czy może Gruzji, gdzie to sport narodowy?
Hiszpania i Portugalia to dla nas świetne przykłady. W obu krajach dominowała piłka nożna czy też koszykówka. Jednak sukces drużyny narodowej sprawił, że pojawiło się większe zainteresowanie rugby. Należy jednak pamiętać, że w samym Madrycie jest 30 klubów rugby. To z założenia przekłada się na duże zainteresowanie. W Hiszpanii nie jest tak, że w każdym regionie nasza dyscyplina występuje. Jest 8-9 mocnych ośrodków. Na 30 tysięcy zarejestrowanych graczy, 6 tysięcy jest w samej stolicy. U nas dużym sukcesem był finał Igrzysk Europejskich i występ reprezentacji kobiet. Sceny ze zdejmowaniem płachty były wiralem, ludzie zaczęli o tym mówić, trochę hejtowali też organizatorów, a pośrednio partię rządzącą, ale zaczęto też mówić o tym, że stało się to podczas meczów rugby. Telewizja Polska świetnie to sprzedała, bo przy okazji tego zdarzenia, zaczęto mówić o kontekście całego turnieju i realnych szansach Polek na złoto i kwalifikacji do igrzysk. I na meczu finałowym, zapewne po części dzięki temu wiralowi, mieliśmy pełną trybunę. Nasze zawodniczki obroniły się sportowo, jest to mocny, choć nie jedyny magnes. Uważam, że awans na igrzyska olimpijskie sprawiłby, że zainteresowanie będzie bardzo duże o ile się go nie zaprzepaści. Te dziewczyny powinny być we wszystkich „śniadaniówkach”, gazetach sportowych, prasie kobiecej i męskiej i w ten sposób powinniśmy to sprzedać. Jesteśmy też w takim okresie, w którym reprezentacja mężczyzn odniosła duży sukces, awansując do Championship, ale teraz płaci frycowe, mierząc się z ekipami, z którymi do tej pory nie miała okazji. I nie jest to na tyle „sprzedawalne” co sukces reprezentacji kobiet. Jednak należy pamiętać, że globalnie turnieje „siódemkowe” mają mniejszą popularność niż „piętnastki”. I sukces męskiej kadry rugby 15 będzie miał jeszcze większe przełożenie na popularność. Uważam, że każdy z nas musi odrobić lekcje. Będąc rugbystą, niekoniecznie zawodnikiem, bo każdy wchodzący do tej dyscypliny staje się rugbystą, ambasadorem tego sportu. I jeśli zrozumiemy, że jesteśmy ambasadorami rugby, to już będzie duży krok w kierunku popularyzacji. Jeśli będziemy robić to w sposób zachęcający. Druga spawa, o której mówiłem na początku, to zrozumienie, że mecz rugby nie może być jedynym punktem wydarzenia, ma być celem. Ale przede wszystkim niezbędne jest to wszystko co jest wokół samego meczu, by przyciągnąć kibiców na stadion. Mamy potencjał, żeby wykorzystać spory kawałek rynku sportowego, marketingowego. Musimy działać trochę jak nowotwór, zająć jedną komórkę i rozprzestrzeniać się po całym ciele. Jeśli młody zawodnik trenuje rugby w szkole, trzeba pracować nad tym, żeby czuł identyfikację z klubem, a to przełoży się na jego rodzinę i znajomych. W ten sposób „urośniemy” cztero-pięciokrotnie w bardzo krótkim czasie. A dalsza praca pozwoli na to, by rugby cieszyło się podobnym zainteresowaniem w Polsce jak chociażby piłka ręczna.
Biuro Prasowe PZR
Zdjęcie: Wojciech Szymański